Blog to jednak odpowiedzialność. To wewnętrzna dyscyplina, aby co jakiś czas siąść i coś napisać. Powiem szczerze, że miałem przygotowany drugi wpis wraz ze zdjęciem ale złośliwość sprzętu elektronicznego zniweczyła plany podzielenia się nim ze światem. I dobrze, było znowu o winach a ma to być blog winno-górski.
Było to we wrześniu 1999 r. Aż strach pomyśleć jak czas szybko ucieka. Kilka cudownych zbiegów okoliczności, sprzedany komputer i niewielka pomoc od rodziców sprawiła, że znalazłem się wraz z grupą studentów w Egipcie. Mieliśmy pobyć tam kilka dni, naszym celem była Ziemia Święta i sesja naukowa na uniwersytecie w Jerozolimie. Okazało się jednak, że nasz przywódca nie ma ani mądrości, ani zdolności Mojżesza i utknęliśmy w Egipcie na cały miesiąc!!!.Po zwiedzeniu tego co się dało postanowiliśmy ostatni grosz wydać na wycieczkę na Synaj. Celem było wejście na górę Św. Katarzyny, na której według tradycji Mojżesz miał otrzymać od Boga tablicę z Dekalogiem. Turystycznym zwyczajem jest wejście na ten szczyt nocą, aby podziwiać z niego wschód słońca. Tak też zrobiliśmy i my. Przewodnicy czekają na turystów na parkingu nieopodal klasztoru Św. Katarzyny. Dotarliśmy tam kilka minut po północy. Zapakowaliśmy do niewielkich plecaków trochę ciepłych ciuchów, śpiwory, karimaty i wraz z wynajętym przewodnikiem ruszyliśmy pod górę. Nasz lider był chłopcem na oko 13-letnim. Twierdził, że jak miał farta, to wprowadzał nawet 5 grup w ciągu nocy. Po drodze zabraliśmy ze sobą jeszcze dwie Amerykanki, zapłaciły za to po 10 $, my chyba po 4 $. Niestety, nie pamiętam, jak długo wchodziliśmy i czy podejście było męczące. Pamiętam za to doskonale, że ostatni odcinek wchodziłem z dziewczyną, która nie dawała już rady iść. Co parę kroków stawaliśmy, a ona wciąż powtarzała, że już nigdy się nie wybierze w góry. Efekt był taki, że dotarliśmy pewnie z 15 min. po całej grupie, która już przygotowywała się do snu. Oczywiście nie byliśmy jedyni, z każdego miejsca odzywały się chyba wszystkie języki świata. Dla grupki zainteresowanych przeczytałem fragment z Księgi Wyjścia i wszyscy usnęliśmy. Poranny widok był zaskoczeniem z dwóch powodów. Nie da się łatwo opisać wschodu słońca widzianego ze szczytu. Prawie wszystko dookoła jest czerwono-pomarańczowe, dookoła tylko góry, a w głowie świadomość, że stoi się w miejscu, gdzie Mojżesz rozmawiał z Bogiem. Z drugiej strony kontemplują tę chwilę setki (tak, setki) ludzi. Wielkość szczytu niestety zatarła się w mojej pamięci, ale myślę, że łatwo tłok tam panujący porównać z tym, co się dzieje na Giewoncie w sezonu (nie wiem, jak jest teraz, byłem ostatni raz na Giewoncie w 1992 r. i w najbliższym czasie się nie wybieram – czas jednak za szybko ucieka). Mimo tego do końca życia nie zapomnę chwil spędzonych na górze Św. Katarzyny, gdyby zdarzyła mi się znowu okazja, aby tam wejść, to wykorzystam ją na pewno. Was też do tego zachęcam. Ten miły pan na zdjęciu to nasz opiekun naukowy dr hab. Mieczysław Rokosz, czapeczkę, którą z taką lubością nosił, kupił kilka dni wcześniej na targu w Kairze.
Ps. Często spotykam na mieście dziewczynę, której byłem towarzyszem przy wejściu na szczyt. Nigdy jej nie zapytałem, czy była jeszcze w górach i chyba jej nigdy o to nie zapytam.